Pięć miesięcy temu namawiałam was do udziału w
Spotkaniach Organizacji Działających na Obszarach Wiejskich w Marózie. Niestety
nikt oprócz mnie nie skorzystał z tej możliwości – a szkoda. Nawet miejsce w
samochodzie było wolne, a koszty podróży podzielone przez wszystkich jadących
na prawdę nie są zaporowe.
W każdym razie - ja byłam, wróciłam i sprawozdaję.
W tym roku urzędy marszałkowskie nie organizowały
dojazdu. Wiele osób wykluczyło to z udziału, ale przecież nie mnie. Dojechałam
i wróciłam z Iwoną i Karolem reprezentantami lublinieckiego hufca ZHP.
Większość uczestników właśnie w ten sposób poradziła sobie z problemem –
pomimo, że organizatorzy nie udostępniali danych kontaktowych do uczestników ci skrzykiwali się różnymi
drogami i przyjechali wspólnymi ekipami samochodowymi. Miało to dodatkowy
aspekt integrujący – w końcu nic tak Polaków nie jednoczy jak przeciwności losu
;)
To było już 13. Spotkanie, a dla mnie drugie.
Dopiero pracując w LGD usłyszałam o nich (do miasteczek i miast małopolskich
taka informacja nie docierała). Tym razem przyjechało ponad 300 pozytywnie nakręconych
osób, które w całej Polsce, w mniejszych i większych wsiach,
mało nas było ze Śląska, bardzo mało |
różnorodnych jak
różnorodny jest nasz kraj, są sołtysami, radnymi, założycielami i działaczami
wiejskich organizacji – rad sołeckich, stowarzyszeń odnowy wsi, stowarzyszeń
społecznych, kulturalnych, kół gospodyń wiejskich, grup nieformalnych, rad
rodziców, pracownikami goków i bibliotek, opiekunami świetlic wiejskich itd.
Byli i tacy bardzo młodzi i tacy z kilkudziesięcioletnią praktyką. Wszyscy jednakowo chętnie dzielili się swoimi doświadczeniami, opowiadali o
sukcesach i porażkach.
W tym roku organizatorzy zaproponowali każdemu uczestnikowi : udział w dobrej
praktyce, udział w grupie tematycznej zwanej koszykiem, oraz udział w
warsztacie. Program jak zwykle nabity i tak atrakcyjny tematycznie i potrzebny,
że każdy chciałby się wielokrotnie sklonować. A poza tym sporo było czasu na integrację i rozbudowany
program kulturalny.
Ten rok był dla mnie rokiem wyborów alternatywnych
(trafiły mi się wskazania drugiego wyboru). Jak się okazało – nie ma jednak
tego złego.
W czwartkowe popołudnie drogą eliminacji zaliczyłam
dobre praktyki z ochrony dziedzictwa u Krystiana Połomskiego z Fundacji
Wspomagania Wsi (Problemy Polaka z dziedzictwem przestrzeni wsi). Wprawdzie na bieżąco
śledzę to, co robi i przygotowuje FWW odnośnie dziedzictwa ale jak się okazuje zawsze znajdzie się coś
nowego, inspirującego. Wystąpienie Krystiana
oparte było o dwie publikacje: "Rzecz o dziedzictwie na wsi. Rady,
przykłady, informacje" ( doskonała ściąga dla tych, którzy nie wiedzą co zrobić z zabytkiem, którym muszą zarządzać e-book , PDF, książkę mogę udostępnić) i zbiór reportaży Filipa Springera „Wanna z kolumnadą”.
Poznaliśmy dobrą i złą praktykę związaną z
przewodnim tematem: rewitalizację cerkwi w Dubiecku i wpływ hotelu Gołębiewski
na krajobraz Karpacza.
Szczególnie drugi przykład wzbudził emocjonalną dyskusję,
niestety dyskutantów bardziej wciągnęła kwestia czy właściciel jest uczciwym i
miłym przedsiębiorcą niż meritum – że hotel bezspornie jest koszmarem
architektonicznym, a jego wpływ nie tylko na krajobraz, ale i na rozwój
miejscowości jest wybitnie negatywny.
Dużo było narzekania na brak współpracy samorządu z
kuriozalnymi wręcz przykładami korespondencji urząd-stowarzyszenie (lub od drugiej strony - na brak
odzewu mieszkańców np. na możliwość konsultowania Miejscowego Planu
Zagospodarowania Przestrzennego), ale nie było czasu na to, żeby zastanowić się
kto i jak powinien ten problem próbować rozwiązywać i jak skutecznie edukować
przedstawicieli samorządu i mieszkańców.
Obejrzeliśmy też piękny film (będę go chciała
pokazać podczas EDD we wrześniu). Jeśli ktoś lubi oglądać filmy w Internecie
polecam: „Pamięć domu” dokument o przemianie krajobrazu wsi podlaskiej, ale tak
na prawdę każdej innej polskiej wsi. Szczególnie polecam uwadze i refleksji wypowiedzi
rdzennych mieszkańców i ich argumenty.
Takie formy jak nasza „dobra praktyka” odpowiadają mi najbardziej – kiedy po
wprowadzeniu uczestnicy dzielą się swoimi przykładami, rozwiązaniami,
problemami. Poszła bym nawet dalej w stronę wymiany doświadczeń w określonych specjalistycznych
dziedzinach. Niestety Górny Śląsk nie
dorobił się podobnych spotkań na swoim terenie (a przynajmniej informacje o
nich nie docierają nawet do tak dociekliwych poszukiwaczy jak ja). Możemy
jedynie zazdrościć pozostałym Ślązakom takich wojewódzkich spotkań,
wewnętrznych programów wymiany doświadczeń i liczyć na to, że w kolejnym roku
znowu zakwalifikujemy się do Maróza i tam chociaż częściowo wypełnimy naszą
lukę poznawczą.
Wieczorem kolacja czyli ognisko i świetny koncert
zespołu Czeremszyna, przy którym szalała cała marózowa społeczność.
Drugi dzień rozpoczęłam warsztatami z rzecznictwa.
Maja Branka pokazał jakie błędy popełniamy mówiąc o tym co robimy, dlaczego
informacje nie osiągają zamierzonych przez nas efektów, jak mówić, żeby cel
osiągnąć. Niby proste, ale jak tu nie używać słowa „projekt”? ;) Zdecydowanie
najwięcej korzyści wyniosłam właśnie z tych zajęć. Materiały do tego warsztatu można znaleźć w
podręczniku „Docenić bibliotekę – jak skutecznie prowadzić rzecznictwo”.
Oprócz
treści warsztatowych nastąpiło tu ważne działanie – wszyscy uczestnicy grupy
przedstawili się - kim są i co robią. Takie przedstawienie powinno zostać zaplanowane jako element
każdej grupy spotkaniowej. Zwiększa się wtedy pole porozumienia pomiędzy
uczestnikami, powstaje obszar do dyskusji na przerwach czy na wieczornych
spotkaniach. Takie autoprezentacje całej grupy trwają średnio 15-20 minut. W czterogodzinnych
spotkaniach to niewiele, a w kontekście
efektu – bardzo znaczący kwadrans.
Po warsztatach - wspólne zdjęcie uczestników
i specjalność Maróza – zajęcia integracyjne. Dotychczas (do ubiegłego
roku) były to przygotowania do marózowego kalendarza. Od ubiegłego roku zmieniła się formuła. W
kilkunastoosobowych grupach przygotowywaliśmy improwizowaną inscenizację
(przypomniało mi to dawne harcerskie skecze prezentowane na ogniskach). Świetna
zabawa dla przedstawiających. Jak się okazało wieczorem – jeszcze lepsza dla
oglądających.
Po południu miałam spotkanie w "koszyku". Żaden z
koszyków od początku nie był tym, który w 100% by mnie interesował, ale każdy
temat jest takim, w którym jakoś się odnajduję. Najbardziej interesowała mnie
organizacja na zakręcie, najwięcej mogłam sprzedać w koszyku „świetlica”, ale
trafiłam na seniorów. Żałuję, że się nie „podpięłam” pod grupę, która mnie
interesowała. Tym razem nie do końca byłam zadowolona z przydziału. Dlatego
pierwszą część koszyka uczestniczyłam na tyle aktywnie, na ile czułam się w nim
kompetentna, a odpuściłam sobie drugą część (tu dodatkowo zaważyły słabe
warunki pracy – 2 różne grupy koszykowe w jednej sali, duszna sala, zmęczenie) i
poświęciłam czas na zgłębienie tematu, który mnie interesuje czyli osobistemu
spotkaniu z dziełem Filipa Springera. Dzięki temu czas przewidziany na pracę wykorzystałam
z maksymalną korzyścią.
Wieczorem kolejne plenerowe wieczerzanie, prezentacje skeczy i Jarmark
Inicjatyw Wiejskich.
Prezentacje – rewelacje (aż się narzuca temat teatrów i
kabaretów wiejskich, grup obrzędowych do większego wykorzystania w kolejnych dobrych
praktykach)
Zobaczcie jak grupy poradziły sobie z instrukcjami obsługi sprzętów: instrukcja 1, instrukcja 2, instrukcja 3 i tak jeszcze 12 razy.
Jarmark – moim zdaniem wyczerpała się formuła tego punktu programu - bardzo mało było prezentowanych inicjatyw,
mało nowych wystawców. Ale i tutaj zaraziłam się – grą na cajon! Proste, tanie
– a jak cieszy :) Chciałabym
usłyszeć takie granie przy fontannie :)
Trzeci dzień to podsumowania, marózowa orkiestra i pożegnania.
Dla zachowania dynamiki - śpiewne i ruchowe przerywniki |
Cajony z Doliny Kacanki http://www.cajon.dolinakacanki.pl/ |
można było znaleźć transport powrotny, dwóch do brydża, wyznać miłość Marzenie, zaproponować jakieś działanie integracyjne |
Wyjeżdżaliśmy prawie jako ostatni, chociaż dziewczyny z Podkarpacia
miały przed sobą 9 godzin jazdy. My tym
razem prosto do celu bez postoju, w 5 i pół godziny.
Zastanawialiśmy się przez chwilę w gronie
uczestników co takiego jest w Marózie, że na 2 dni jadą tutaj ludzie nawet po 12
godzin w jedną stronę. Co takiego sprawiło, że spotkanie ma taką renomę, że
wręcz nie wypada nie być w Marózie, a odrzucenie z listy uczestników wzbudza
protesty i żale. Że nie znamy drugiego takiego ogólnopolskiego spotkania.
Z pewnością nie bez wpływu jest to, że całość
kosztów pokrywają organizatorzy (opłata jest symboliczna, dojazd bywał
dotychczas bezpłatny, a i obecnie jest na kieszeń /pracującego/wiejskiego
działacza).
Samo miejsce też jest ogromnym atutem – wytężona praca w mazurskich
okolicznościach przyrody jest przyjemnością.
Decydujący na pewno jest program. Ja nawet nie
wybierałam się do Maróza kiedy poruszano kwestie współpracy ngo - samorząd, bo
szkoda mi czasu na poznawanie teorii działania maszyny, której nie mogę używać.
Ale są tacy, którzy jadą niezależnie od tematu.
Gdyż sednem tego wyjazdu
jest SPOTKANIE. Gdyż to „spotkanie” – relacja,
a nie forma (nazwa) wydarzenia, jest kluczem do popularności marózowej konferencji. I nie chodzi tylko o spotkanie z poznanymi już kiedyś uczestnikami, ale także o spotkanie z nowymi pomysłami, inicjatywami, rozwiazaniami, o swobodny przepływ myśli i wrażeń.
Uczestnicy określali wyjazd do Maróza jako nagrodę,
zachętę, wyróżnienie, napęd, inspirację. To chyba najlepsza jego rekomendacja na przyszłość dla tych, którzy tym razem się nie zdecydowali.
Przydługo? A to tylko po łebkach i krócej się nie dało.jak znajdę czas to wrzucę linki do inicjatyw, które poznałam na spotkaniu. Na razie jak zwykle służę materiałami zebranymi podczas spotkań. Będą dostępne w
galerii (kiedy ją już otworzymy)
A na koniec jeszcze uczestnicy i organizatorzy o tegorocznym Marózie.
Dziekuję organizatorom za możliwość udziału w tym wydarzeniu.
Prowadzącym za refleksje, wiedzę i umiejętności.
Iwonie i Karolowi za wspólne 13 godzin "drogi na Ostrołękę" i wiedzę na temat naszego hufca
Wszystkim uczestnikom za całą pozytywną energię :)
Do zobaczenia za rok (i w międzyczasie :))
Dziekuję organizatorom za możliwość udziału w tym wydarzeniu.
Prowadzącym za refleksje, wiedzę i umiejętności.
Iwonie i Karolowi za wspólne 13 godzin "drogi na Ostrołękę" i wiedzę na temat naszego hufca
Wszystkim uczestnikom za całą pozytywną energię :)
Do zobaczenia za rok (i w międzyczasie :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.